Samoświadomość

Strumień lodowatej wody uderzał o skórę. Szum prysznica uspokajał i dawał złudne poczucie kontroli nad tym, co dokoła. Nie ma gdzie się schować, nie ma dokąd uciec. Oparta plecami o zimne kafelki ściany, próbowała przeczekać nieznośny ucisk w żołądku i klatce piersiowej. Łapała powietrze, jakby za moment miało go zbraknąć. Ciasna kabina prysznicowa - marna namiastka bezpieczeństwa, a jednak spełniła swoje zadanie. Po kilku minutach, które zdawały się być godzinami, drżące ręce zakręcały kurek dopływu zimnej wody, a porozrywana świadomość wracała do ciała na jakiś czas...  

Tak nie było, zmyśliłam to. A może wcale nie zmyśliłam. Poczucie bezradności i totalnej niemocy nie jest mi przecież obce. Czy komuś w ogóle jest obce? Jestem pewna, że są wśród nas osoby stabilne emocjonalnie na tyle, że każdej sytuacji stawiają czoła, nic ich nie łamie, nic nie przerasta. Tacy są jednak w mniejszości. Większość z nas przynajmniej raz w życiu poczuje niemoc totalną i paraliżujący strach. 

Zaburzenia funkcjonowania naszego mózgu, to nie zawsze choroba psychiczna. Przychodzą nieproszone, niespodziewanie i równie niespodziewanie mogą nas opuścić. Jednak zdarza się, że nie odejdą same, na nasze życzenie. Często odzyskanie wolności umysłu wymaga pomocy z zewnątrz i nie ma w tym nic złego. Według mnie zapukanie do drzwi psychologa bądź psychiatry jest aktem odwagi i mądrości. Tylko człowiek dojrzały i świadomy problemu, z jakim przyszło mu się zmierzyć jest w stanie podjąć takie kroki.

Świat obecnie przyspiesza, wymusza na nas pełną realizację swojej osoby na wielu płaszczyznach na raz, na już, na wczoraj. Chcemy za wszelką cenę być super rodzicami, super pracownikami, super przyjaciółmi i super... zaburzonymi, zmęczonymi ludźmi. 

Teraz napiszę coś od serca, bo może to komuś pomoże. Gdy mój synek miał zaledwie trzy tygodnie, pewnego dnia z niemocą długo wpatrywałam się w jego wykrzywioną od płaczu buzię. Poczułam się dziwnie nieswojo. Pomyślałam, że nie dam rady dać mu wszystkiego, czego on potrzebuje. Zadzwoniłam do męża z prośbą, żeby możliwie szybko wrócił do domu z pracy, bo muszę... wyjść. Wrócił, a ja zniknęłam na dobrą godzinę, może dwie, nie liczyłam. To był dla mnie terapeutyczny spacer, odpoczęłam i nabrałam dystansu. Znalazłam siłę. Uratowałam siebie. Zadbałam o siebie. Bo wiedziałam, że tylko wtedy będę w stanie zadbać o dziecko i być mamą, jaką bardzo mocno pragnę być.

Teraz, kiedy czuję, że mam na swych barkach ciut za dużo, że jest mi w życiu za ciasno, coś uwiera, wije się nieproszone pod skórą, po prostu odpuszczam. Ustalam priorytety, resztę mam głęboko w... tyle. Tak po prostu trzeba. Dla siebie. Dla innych. Wszystko po to, aby nigdy nie znaleźć się pod tym prysznicem z początku mojej opowieści.