Nowa w mieście

"Jeśli depresja zajmuje wśród zaburzeń psychicznych takie miejsce jak zwykły katar wśród chorób somatycznych, to poczucie samotności jest prawie tak powszechne jak ból głowy". 

                                                                                    Dawid G. Myers

Mam w głowie pewien obraz. Słońce niemiłosiernie parzy twarz, a ja kroczę przez miasto, jak co dzień o tej samej porze i to w czasie, kiedy jeszcze "robienie kroków" nie było wcale modne! Przed sobą mam wózek wypełniony maleńkim cudem, który zesłał mi dobrotliwy los. Pcham pojazd dzielnie. Rytmicznie, a zarazem cyklicznie, pokonuję kolejne krzywizny chodników i wdrapuję się kołami na krawężniki. Następnie z godną matki determinacją przedzieram się przez zbyt ciasno zagospodarowane regałami przestrzenie pobliskiego supermarketu w poszukiwaniu pampersów i włoszczyzny. Odwiedzam, te same co wczoraj i przedwczoraj, zakątki miejskiego parku, po czym zaliczam obowiązkową odsiadkę na znanej mi aż nazbyt dobrze ławce w celach gastronomicznych. A kiedy już nabrzmiała pierś, sprytnie ukryta za trendową chustą, zostanie w całości opróżniona, ruszam w dalszą drogę. Dużo wówczas mówię. Mnożę słowa kierowane trochę do dziecka, trochę do siebie, trochę w pustkę. Mijam wielu nieznajomych ludzi. Obca jestem w tym mieście, niczym turystka, której urlop all inclusive wydaje się nie mieć końca. 

Spieszę wyjaśnić, że ten wpis nie będzie miał charakteru parentingowego, choć może takie skojarzenia wywołać. To wpis o samotności, tej sławetnej, bo wśród ludzi. Zaznaczam, że moja ówczesna samotność, nakreślona we wstępie, była naturalnym etapem, wynikała z przeprowadzki do zupełnie mi obcego miasta. Odeszła szybko. Moja otwartość na ludzi i potrzeba bycia z nimi, w ciągu ostatnich kilku lat zaowocowała gronem oddanych przyjaciół, którzy sprawiają, że czuję się w mieście, jak u siebie. Jednak nie zawsze tak jest. Chcę dziś napisać o tym, że zdarza się, że samotność wywarza drzwi do naszej psychiki bez oczywistego powodu, wówczas mówimy o problemie natury psychologicznej, którego rozwiązanie to cholernie ważna sprawa... Bo utrudnia dopływ szczęściu, odgradzając nas od innych grubą taflą szkła. 

Samotność jest czymś innym niż bycie samym. Jest podstępna niczym depresja i przebiegła, jak nerwica lękowa. Karmi ją poczucie wykluczenia z grupy, niedopasowanie i przekonanie o braku miłości ze strony najbliższych osób. Badania Berga i McQuinn'a z 1988 r. dowiodły, że występują różnice między kobietami, a mężczyznami w zakresie sytuacji wzbudzających samotność. Panowie uskarżają się na samotność najczęściej wówczas, kiedy nie przebywają w grupie ludzi, a kobiety najczęściej wtedy, gdy nie zdołają zbudować intymnej, bliskiej relacji z drugą osobą. 

Ci, których to negatywne odczucie nie opuszcza, traktują nowych znajomych nieufnie. Często doszukują się wad u tych, których świat życzliwie podtyka im pod nos. Ma to swoje odzwierciedlenie w wynikach badań Wittenberga i Reisa (1986). Sądy negatywne o ludziach wokół utrudniają nawiązanie relacji. Dodatkowo, w sytuacji silnego osamotnienia, jesteśmy skłonni do zaniżania swojej samooceny i koncentrowaniu się na sobie. Badania Jones'a z 1981 r. wykazują, że ludzie z poczuciem samotności paradoksalnie chętnie opowiadają innym o sobie i łatwo tracą zainteresowanie swoim rozmówcą. Co dodatkowo powoduje, że wywierają złe wrażenie na nowopoznanych osobach. Chroniczna samotność to poruszanie się w błędnym kole. 

Nie pozwólmy, aby samotność nami zawładnęła, szukajmy ludzi, sytuacji i pasji, które nas z tego martwego punktu wyciągną. Prowokujmy zdarzenia, które nawet jeśli, naruszą naszą strefę komfortu, pchną nas do ludzi i nas odrobinę ,,naprawią". Jednocześnie wypatrujmy tych, co noszą w sobie poczucie osamotnienia. Może to właśnie na nas wciąż czekają.