Odpuszczanie

Ja i dom. Związek trudny, acz nierozerwalny. Pielęgnowany przeze mnie mimochodem, ale sumiennie. Codziennie. Często w pełnym zmęczeniu i  umęczonym dniem makijażu. Przemierzam korytarze, rzęsami zamiatając podłogi. Dłonie nad zlew przenoszę i walczę z tym, co zrobić trzeba. Z reguły odwalam, metodą ,,na lenia''. Po wierzchu jedynie, bo noc, bo sen, bo brak sił.

Odgruzowuję mieszkalne przestrzenie. Podnoszę z klepki różnorakie przedmioty, rozkompletowane puzzelki i bezparyjne skarpetki. Zataczam koła, podnoszę, odkładam, i znowu podnoszę i znowu odkładam. Wszystko w dopracowanych cyklach, w fitnesowej nomenklaturze zwanych seriami. Dokoła piętrzą się przedmioty z pozory niepotrzebne. Takie tam skarby dziecięce, tu kamyczek, tu spineczka. Wytrwale próbuję odróżnić „slime” od starej gumy do żucia, albo rozdeptanej kapciem galaretki. Eklektyczne kolekcje wracają na półki, lecz jedynie na moment, by niebawem małe łapki mogły ponownie je porozrzucać. Walka z bałaganem dokonanym przez dzieci, jest jak odcinanie głowy hydrze. Nie zdarzyło się, aby ten durny łeb bestii nie odrósł.

Tak było dawniej. Pewnej nocy skończyłam z tym. Zasnęłam w bałaganie, a mój sen był długi i błogi. W dodatku owocem jego była poranna refleksja. Że dosyć, że basta. Zmieniłam system na nowy. Odtąd sprzątam, ile mogę, niedoskonale i zarazem wystarczająco dobrze. Obecnie bardzo rzadko gotuję, ekspertem w tym zakresie jest mój mąż (w sumie i tak zawsze był w tym po stokroć lepszy ode mnie). A ten nieszczęsny dziecięcy pokój zostawiam jego lokatorom, niech dbają sami o przechowywane w nim „skarby”. Oczywiście służę radą, podpowiadam, jak segregować zabawki i uczę na przykład ścielić łóżka, ale nie robię nic za nikogo, kiedy nie jest to bezwzględnie konieczne. My, nasza rodzina, nareszcie wyrabiamy się i mamy czas dla siebie. Mkniemy przez życie, jak dobrze naoliwiona maszyna.  

A teraz idę spać, bo sprzątać w nocy to ja już nie muszę. Tak naprawdę nigdy nie musiałam, wystarczyło to tylko dostrzec.