Czytelnicza autonomia

Kiedy znajoma, z zadartą wysoko brodą, opowiada mi, jak to piątkowy wieczór spędziła przy "Księgach Jakubowych" Tokarczuk i lampce wytrawnego wina, a tak naprawdę czytała harlekinowy romans i wlewała w siebie puszkę piwa, wkurzam się. Ja sama uwielbiam książki o miłości, a i przed zimnym piwem się nie wzbraniam, zwłaszcza letnia porą. Irytuje mnie natomiast kłamstwo i pozerstwo, jakie ostatnio obserwuję w czytelniczych kręgach. Źle się dzieje, jak książka przestaje sprawiać przyjemność, a staje się modnym gadżetem. Źle się dzieje, jeśli wstydzimy się mówić wprost o swoich literackich preferencjach, bo może za mało ambitne, bo może nasze czytelnicze wybory nie spodobają się większości. Ludzie, po co grać kogoś kim się nie jest? Czy zdjęcie na tle "przeintelektualizanej" półki z książkami, których nawet nie zdążyło się otworzyć lub czytało się w męczarniach ma jakikolwiek sens? A przecież najważniejsze, że nam się w ogóle czytać chce, że szukamy kawałka tekstu dla siebie, że się rozwijamy.

Od lat w bibliotekach, wraca pytanie, czy spotkania autorskie powinny być organizowane wyłącznie z autorami z tak zwanej "wyższej półki" (wszak o promocję kultury się tu rozchodzi), czy też po prostu z tymi, których książki trafiają do serc szerokiego grona odbiorców? Oczywiście najlepiej, jak jedno idzie z drugim w parze, ale wiemy doskonale, że nie zawsze tak jest. Ale to już temat na osobny wpis.

Ja czytam, bo lubię. Czytam, co chcę. Czytam, bo właśnie w tej sferze życia, jak w mało której, doświadczam wolności bez granic. Staram się nie uwikłać w żadne książkowe współprace, w których czułabym się niekomfortowo. Uwielbiam aktualnie obecny na rynku wydawniczym literacki urodzaj. Mnogość wyboru mnie nie przeraża, a jedynie nakręca do poszukiwań tej właściwej, skrojonej na moją miarę lektury. Tytuły wybieram sama, nie ulegam panującym modom. Nie interesuje mnie, co jest aktualnie w literackich trendach, a jeśli już choć troszkę tak, to wyłącznie w ograniczonym, zawodowym zakresie. Prywatnie, starając się zachować przyzwoitość języka, stwierdzę, że mam na to... za mało czasu i sił;)  

Oczywiście chętnie słucham recenzji innych, ale i tak później przetwarzam je przez swój wewnętrzny świat i dopiero wówczas zapala się, bądź nie, iskra zainteresowania. Słowa "tę książkę po prostu przeczytać trzeba" wręcz mnie blokują, budzą moją nieufność. Zauważam, że na przestrzeni lat mój czytelniczy gust się nie zmienił. Niezmiennie cenię literaturę obyczajową z głęboką warstwą psychologiczną, cenię w książkach metaforyczność, pewien teatralny surrealizm oraz dobrze dopracowaną historię. I zdradzę Wam sekret, zdarza mi się (oj bardzo często!) nie kończyć rozpoczętych książek, bo szkoda życia na czytanie tego, co w nas nie zostanie, a jedynie zwyczajnie nas umęczy. Bo nic tak nie pogrzebie w nas pasji, jak czytanie "na żądanie".

Czy ten wpis ma psychologiczny podtekst? Pewnie, że tak! Poza, dość oczywistymi mechanizmami, związanymi z naszą pierwotną potrzebą przynależności do grupy i jak najlepszą autoprezentacją na jej tle, na nasze czytelnicze wybory i recenzje może mieć wpływ również zjawisko "polaryzacji grupowej". Otóż ludzie przebywający w jednej społeczności oddziałują na siebie - to wiemy. Istotne, że grupa stopniowo radykalizuje poglądy jej członków. Dąży do ujednolicenia opinii, usilnie unikając rozłamu. Uprzednio istniejące tendencje zostają wzmożone. Jeśli w naszej społeczności wychwalana pod niebiosa jest dana książka, a my po lekturze uważamy, że jest całkiem niezła, ale nie wybitna, to pod wpływem pozytywnych głosów członków grupy, prawdopodobnie zawyżymy naszą ocenę. Kiedy zaś dany tytuł jest mocno krytykowany, jesteśmy skłonni wydać silnie negatywną opinię pomimo, że bezpośrednio po lekturze mieliśmy jedynie ambiwalentne odczucia. Wiele książkowych dyskusji prowadzi w konsekwencji do wzmocnienia początkowej tendencji. Grupowa debata z reguły potęguje nasze pierwotne nastawienie, z jakim przystępujemy do omawiania określonych kwestii. Teoria "polaryzacji grupowej" została opracowana już w 1969 r. przez Serge'a Mascovicia i Marisę Zavalloni.    

Postarajmy się zatem wsłuchać w siebie. Odciąć się od opinii innych i samemu nadać książce znaczenie. A stąd już tylko krok do rozkochania się w czytaniu i znalezienia tego, co nas w literaturze szczerze fascynuje i zostanie w naszym sercu na długo.