"Projekt" Anna Sudoł
"Instytucji nie da się zdekonstruować. To raczej ona dekonstruuje byty, które pracują dla niej. Pewnych rzeczy nie da się zmienić, a więc trochę pokory, chłopcze. Nie myśl, że znaczysz więcej niż to, co robisz i w czyim imieniu. Mnie również wydawało się, że mogę znaczyć coś więcej, ale wreszcie zdałam sobie sprawę, że znaczę tyle, ile moje stanowisko".
Jeszcze kilka
lat temu myślałam, że praca zawodowa nas
w pewien sposób definiuje. Wtłacza w ramy, poza które nie wolno wychylić nosa. Aż
nadto wiedziałam, co znaczy utożsamiać się z firmą, z zawodem. Poza pracą nie
starczało mi przestrzeni na żadne inne aktywności. Dziś wiem, że ja – pracownik,
to tylko jedna z wielu ról, które mam w życiu do odegrania. A jeśli kiedyś o
tym zapomnę, ponownie sięgnę po książkę „Projekt”, aby skutecznie wyzbyć się
myśli o powrocie do mojej dawnej „Instytucji”.
Anna Sudoł
stworzyła coś niesamowitego. Miałam wrażenie, że równolegle do czytanej historii,
toczy się w tle inna, obszerniejsza opowieść. Tak jakby, historia bohaterów była
tylko metaforą lub wycinkiem większej całości. Jest niczym krótka etiuda, obrazująca
fałsz i obłudę obecnego rynku pracy. Oczywiście, można przez tę lekturę
przebrnąć bez głębszej refleksji i ocenić książkę, jako całkiem dobrze
skonstruowaną fabułę o grupie młodych pracowników pewnej firmy, którzy nastawieni
wyłącznie na sukces, stopniowo realizują swoje korporacyjne cele. Jednak, jeśli spojrzymy szerzej to w treści, jak w czarnym lustrze
obecnych czasów, dojrzymy smutny portret naszego pokolenia.
A jakie jest
to pokolenie? Zachłanne na sukces, skupione na sobie, interesowne. Tu nie ma
miejsca na miłość, na emocjonalność, na wrażliwość. Brak w książce kwiecistych opisów egzystencjalnych rozterek. Ich
miejsce zajęły walki o kolejne projekty i zimne kalkulacje, z kim i o czym
opłaca się rozmawiać oraz na jakiej imprezie trzeba się pojawić. Liczą się
jedynie korpoprojekty, tworzone dla wszechmogącej „Instytucji”. Życie upływa
zgodnie z narzuconym przez firmę schematem. Im więcej ludzi znasz, tym więcej
znaczysz.
Musisz być
maksymalnie kreatywny, pracowity i dyspozycyjny, bo tylko wówczas masz szansę
zrealizować swój „Wielki Projekt”. Jeśli, mimo starań, nie uda Ci się dostąpić
uczestnictwa w owym „Wielkim Projekcie”, możesz zacząć od nowa, bez złudzeń, że
coś znaczysz. Wówczas czeka Cię proste życie, rodzina, dzieci i jak zapewnia jedna z
bohaterek, staniesz się wtedy „jednym z miliona nieaspirujących tworzących to
społeczeństwo”. Bo dla pracowników „Instytucji” lepiej jest umrzeć, niż być
nieznanym.
Wiemy, że nasze życie nie jest wieczne. Naturalnie rodzi się więc potrzeba, aby w czasie, który został nam dany czegoś dokonać, coś po sobie pozostawić i w ten sposób zaznaczyć swoją krótką obecność w świecie. Realizujemy więc te nasze mniejsze i większe projekty głęboko wierząc, że nadadzą one życiu sens. A jeśli nie tędy droga? Być może dojdziemy kiedyś do wniosku, że tym legendarnym, przełomowym „Wielkim Projektem” jest po prostu nasze życie, w którym jesteśmy jedynym szefem i koordynatorem wydarzeń. Podoba mi się taka perspektywa.