"Hajland" Maria Banaszak, Agata Jankowska

"Paradoks polega na tym, że mimo iż rodzic ma poczucie, że wszystkie jego aktywności kręcą się wokół dobra potomka, z punktu widzenia terapeutów ono wciąż może pozostać dzieckiem niewidzialnym..."

 

Przedstawiam książkę o tym, jak ćpają nasze dzieci. Podobno powinien ją przeczytać każdy rodzic. Myślałam, że to po prostu przewodnik po współczesnych używkach i niebezpiecznych narkotycznych eksperymentach. Jednak ta lektura, to coś znacznie cenniejszego…

Okazało się, że nie tylko wtajemnicza czytelnika w tematykę modnych(!) w środowisku młodzieżowym substancji odurzających, ale rewelacyjnie przedstawia mechanizmy rządzące współczesnych światem. Pokazuje, jak destrukcyjnie działa na młode pokolenie obecne zawrotne tempo życia. W jego konsekwencji, często dzieciaki wybierają opcję jazdy bez trzymanki, ale z wiadomym „wspomaganiem”, byle nadążyć za innymi, zadowolić chore ambicje rodziców lub własne, osiągnąć sukces, być kimś (cokolwiek to teraz znaczy). Jest też druga możliwość – ucieczka, czyli szukanie sposobu, żeby się od wszystkich i wszystkiego odciąć, nic nie czuć, nic już nie musieć.  Po prostu przez chwilę nie być, wyłączyć emocje, uciszyć ból. I tu także z „pomocą” przychodzi chemia, a jej form jest mnóstwo. Zajrzyjcie do „Hajlandu”, a dowiecie się o nich wszystkiego. Ale to nie heroina, kokaina ani LSD jest głównym bohaterem tej książki, nie jest nim także clonazepan, syrop na kaszel, ani żaden inny lek kupowany przez nastolatków nagminnie w aptekach. Tu bohaterem jest współczesny człowiek i jego wewnętrzny chaos. To bohater niedowartościowany, zalękniony, pełen deficytów emocjonalnych i złych doświadczeń, nastawiony wrogo do świata, do ludzi, ale nawet do samego siebie.

Czy obecnie dzieciakom jest trudniej, niż nam urodzonym w latach 80-tych? Autorki tej publikacji w swojej rozmowie zwracają uwagę, że tak. My, mieliśmy mniejszy problem z ustaleniem naszej tożsamości, a podziały społeczne były wyraźniej zaznaczone. Teraz młodzież ma problem z przynależnością do danej grupy, z nazywaniem własnym emocji, bo żyje w dwóch równoległych światach, w tym realnym i tym online. Zanika rozmowa, rośnie natomiast rówieśnicza konkurencja. Dlatego tak ważne jest, aby rozmawiać z dzieckiem i być wtedy po prostu sobą, nie udawać eksperta od używek, bo zostaniemy jedynie wyśmiani. Młodzież lepiej od nas orientuje się w panujących w tym temacie trendach. Lepiej rozmawiać szczerze, bo celem takiego dialogu nie jest to, aby nasze dziecko nigdy nie sięgnęło po narkotyki, nie warto grozić karą, ani straszyć zdrowotnymi konsekwencjami. Najważniejszym efektem rozmów z dzieckiem, powinno być zbudowanie na tyle silnej więzi, aby w przyszłości chciało ono podzielić się z nami swoimi przeżyciami, problememi i żeby wiedziało, że w kryzycie może zwrócić się o pomoc właśnie do nas.

Chyba miała to być lektura o uzależnieniach młodzieży. Tak sądzę, bo tak sugeruje umieszczony na okładce, pod tytułem tekst: „jak ćpają nasze dzieci”. Wydaje mi się jednak, że to książka chyba nawet bardziej o nas, dorosłych, niż o małolatach. O tym, jak my, dorośli ćpamy życie, jak się nim odurzamy, goniąc za sukcesem, za pieniędzmi. O rodzicach zabieganych i skupionych na sobie, o chorobliwym perfekcjonizmie, o braku konsekwencji w wychowywaniu dzieci i rodzicielskiej bezradności w obliczu problemów nastolatków, o mechanizmach wyparcia. Bo rodzic to też człowiek, często obciążony własnymi nieprzepracowanymi jeszcze traumami i problemami psychologicznymi, który z tym własnym bagażem trosk, próbuje wypełnić perfekcyjnie swoją najważniejszą, jak sądzi, życiową rolę – bycia tym idealnym rodzicem. A to tak nie działa… Nie ma jednej recepty na wychowanie nieuzależnionego dziecka, tak jak nie ma jednego właściwego wzoru idealnych relacji rodzinnych. Kluczem jest otwartość, szczerość i czas, jaki mamy dla siebie nawzajem. 

Na koniec zostawiam fragment o wychowaniu, z którym się w pełni zgadzam. Niech będzie wskazówką dla nas, rodziców: „Doświadczenie pokazało, że metodą bezstresowanego wychowania wcale nie wychowaliśmy niezestresowanych dzieci. Wydawałoby się, że jeśli zniesiemy wszelkie ramy obyczajowe, w chaosie będziemy najszczęśliwsi. To nieprawda. Wszyscy potrzebujemy granic i konwenansów, chociażby po to, żeby się przeciwko nim buntować, naginać je i łamać. Ramy kształtują tożsamość i dają poczucie bezpieczeństwa. Powinniśmy uczyć dziecko, aby nie wpadało w utarte koleiny, lecz szukało własnej drogi obok widocznego toru, który jest punktem odniesienia. Zamiast tego chcemy usunąć ramy i kierunkowskazy i powiedzieć młodym ludziom: radźcie sobie sami. Skoro nic Was nie ogranicza, to musicie być szczęśliwi. Tymczasem nie ma szczęścia w nicości. Wolność tylko wtedy jest wolnością, gdy można znieść jakieś ramy. Bez barier szczęście to halucynacja”.