"Andromeda" Therese Bohman

"Ludzie lubią traktować romantyczną miłość jako punkt kulminacyjny swojego życia. Sam kiedyś tak myślałem. Tak przedstawiały to czytane przeze mnie książki. Ale niewiele z najbardziej pamiętnych momentów mojego życia rozegrało się w jej ramach, niewiele z prawdziwych spotkań z drugim człowiekiem".

 

Cudownie mi się czytało tę historię o romansie, który się nie zdarzył i o relacji, której nie trzeba nazywać, aby nadać jej ogromną wartość.

Sophie zaczyna prace na stażu w wydawnictwie. Radzi sobie znakomicie. Wkrótce dostaje stały etat i ambitne zadania zawodowe związane z prestiżowym projektem wydawniczym o nazwie "Andromeda". W pracy Sophie poznaje Gunnara, kierownika literackiego o wieloletnim doświadczeniu i znaczących osiągnięciach w literackiej branży. Ich relacja staje się coraz bliższa. Szybko okazuje się, że łączy ich o wiele więcej niż praca w jednej firmie. Spotykają się regularnie, wychodzą na ,,lampkę wina", aby prowadzić ze sobą długie rozmowy, których tematyka wykracza poza płaszczyznę zawodową. Zbliża ich ku sobie taka sama wrażliwość nie tylko na literaturę, ale także na ludzi i świat dookoła. Łączy ich porozumienie dusz, dzielą życiowe doświadczenia, znaczna różnica wieku, status majątkowy. Czy to najprawdziwsza przyjaźń, a może miłość, która nigdy nie miała się spełnić? Tu czytelnik dostaje pole do własnej interpretacji.

Autorka zarezerwowała też odrobinę miejsca na tematy związane z samą pracą wydawniczą i zmianami, jakim ulega rynek książki na przestrzeni lat. Czy literatura ambitna, tworzona z pasją, angażująca bez reszty twórcę i odbiorcę jest jeszcze coś warta, czy też w tej branży, tak jak w wielu innych, liczą się już tylko wyniki sprzedaży?

Jest w tej opowieści też pewna nostalgia związana z upływającym czasem, nie wykorzystanymi możliwościami i nieodwracalnością naszych decyzji. Historia z pozoru banalna jest tłem do wzruszającej opowieści o przemijaniu oraz różnicach pokoleniowych.

Po "Andromedzie" w mojej głowie został przekaz, że czasem to, co nienazwane i do końca niezdefiniowane, może być jednocześnie najważniejsze w życiu i że nie warto usilnie zamykać uczuć w ramy nazw, aby ich nie spłoszyć, nie naruszyć ich kruchej, i przez to tak pięknej, konstrukcji.