O bezdomności...

"Przyjaciele mimo, że bliscy, właściwie na wyciągnięcie ręki i duszy, stali się zbędnymi widzami spektaklu zwanego moim życiem".


Przeczytałam tę książkę już wczesną jesienią, ale świadomie odkładałam napisanie o niej na odpowiedniejszy czas. Dziś, kiedy w oknach domów migoczą choinkowe światełka, brzuchy większości z nas pękają z przejedzenia, a marzenia materialne zostały w znacznej części spełnione przez św. Mikołaja, jest idealny moment, aby napisać o książce tak skrajnie różnej od wszechobecnej atmosfery bożonarodzeniowych świąt. 

"Bezdomność All Inclusive" Marcina Halskiego pozostawiła w mojej głowie trwały ślad, na krótko dopuszczając mnie do świata, który choć realny, to jednak dla mnie dość niedostępny, hermetyczny. Autor zabiera nas do niebezpiecznych zaułków ulic, do pustostanów i wszelkich miejsc pełnych ludzi bezdomnych, uzależnionych od narkotyków, alkoholu. Czytelnik prowadzony pierwszoosobową narracją Piotra G. dociera do przestrzeni wypełnionej smrodem, robactwem i oblepiającym skórę brudem. W tym świecie relacje międzyludzkie budowane są na kanwie samotności, bólu i straty, a łączące bohaterów więzi zacieśnia złudne poczucie wspólnoty, a także celu, jakim jest przetrwanie kolejnego dnia na ulicy i znieczulenie się na bezsens własnego życia. 

Piotrek to młody chłopak, który doświadcza przemocy domowej. Ucieczka z domu miała być lekarstwem na psychiczny ból i możliwością życia lepiej, godniej. Decyzja o podróży - akt odwagi i walki o samego siebie, nie przyniosła oczekiwanego rezultatu. Bez grosza w portfelu, ale przede wszystkim bez fundamentu, jakim jest poczucie własnej wartości i wiara, że można cokolwiek zmienić, trafia on do lokalnej społeczności bezdomnych i uzależnia się od alkoholu. Wielokrotnie przejdzie mu przez głowę myśl, że może jeszcze wszystko naprawić. Myślę, że wydostanie się z Włocławka, w którym niezamierzenie bohater utknął, ma mieć w tej fabule wymiar symboliczny, oznacza wyjście ze szponów nałogu. Jest jak przekroczenie bramy do innego, lepszego świata, w którym ludzie śpią w czystej pościeli, jedzą przy stole śniadanie, chodzą do pracy i wieszają z dziećmi bombki na choince. I niech mi łaskawy autor wybaczy, że odebrałam okładce kolory na zdjęciu. W moim odczuciu ta historia jest tak czarno-biała, jak zero-jedynkowy wybór głównego bohatera. Wejście w nałóg, to tak naprawdę wejście z bieli w czerń, a obserwowane po drodze, iskrzące się kolory są złudną nadzieją na ulgę. Alkohol nigdy nie unicestwia bólu, on go jedynie tuszuje kakofonią kojących dla uszu dźwięków i paletą ciepłych, radosnych barw. Główny bohater już wie, że zmiana życia wymaga radykalnej decyzji, nie ma tu miejsca na półśrodki, na niewłaściwe pociągowe przystanki.

Książka jest realistyczna. Opisana historia wydarzyła się naprawdę. Wrażenie autentyczności zdarzeń potęguje zastosowanie przez autora narracji pierwszoosobowe od początku do końca powieści. Jest to lektura przygnębiająca. Najsilniej smutek i bezsilność wywołuje w momencie uświadomienia sobie przez czytelnika, że opisane w niej sytuacje dzieją się każdego dnia, a odpowiedniki zaprezentowanych bohaterów są tak naprawdę częścią naszej lokalnej społeczności, snując się dzień w dzień po osiedlowych ulicach, prosząc o drobne pod Żabką, zamieszkując pustostany. W dodatku to też pozycja edukacyjna. Jak głosi hasło z okładki, ta historia nie powinna się nikomu przydarzyć. Niech zatem będzie przestrogą, dla wszystkich jej czytelników. Uzależnienie od alkoholu jest drogą w jedną stronę, odbiera człowiekowi bliskich, pracę zawodową, czyniąc go bezdomnym nie tylko w tym fizycznym oraz społecznych aspekcie, ale także bezdomnym wewnętrznie, czyli pustym, pozbawionym oparcia, jakim jest dom w znaczeniu metaforycznym, odczuwającym dotkliwie brak bezpieczeństwa, bliskości i wartości, które budują wewnętrzny spokój i nadają życiu sens.

Pamiętam, że po przeczytaniu ostatniej strony książki, pozostało we mnie pytanie do siebie samej, które długo nie dawało mi spokoju. Czy byłabym kiedykolwiek w stanie postąpić tak odważnie i miłosiernie, jak to uczyniła Kinga? To bardzo istotna postać kobieca w tej całej opowieści. Dziewczyna, w której dłonie autor włożył nadzieję i szansę na poprawę losu głównego bohatera. Ciekawa jestem, jakie pytanie zostanie z Wami, po zamknięciu tej książki...