Metry na sekundę...
"Drogi Uciażliwy, najważniejszym zadaniem w związku jest poskromienie nienawiści do samego siebie. Błogosławieństwem miłości jest to, że partnerzy przyjmują nasze troski jak drobne dary. Dziękuję - mówią i dźwigają dalej jak własny mrok. Dzięki temu życie potrafi być tak piękne".
Powieści wydawnictwa Pauza mają odpowiadający mi rytm. Wyciszają mnie, dając wytchnienie po długim dniu. Odpoczywam, zatopiona w spokojną, ale nie monotonną fabułę. Zamiast spektakularnych zwrotów akcji czeka na mnie coś dużo bardziej potrzebnego: kojąca cisza, uważność, niepowtarzalny klimat. W przypadku książki "Metry na sekundę" Stine Pilgaard dodać należy jeszcze prostotę języka, sarkastyczny humor i ironiczny dystans do rzeczywistości, czyli cechy charakterystyczne dla literatury skandynawskiej i jestem w stanie czytać do białego rana.
To książka z gatunku tych pozornie lekkich w odbiorze, z pewnością zabawna, choć momentami taka całkiem na serio... Urzekł mnie już sam tytuł - "Metry na sekundę", metaforyczny i wielowymiarowy. W dosłownym znaczeniu to jednostka prędkości m.in. siły wiatru, którego w Zachodniej Jutlandii, bo tam toczy się historia, z pewnością nie brakuje. Ale ten tytuł, w mojej ocenie, niesie też głębszy przekaz: Ile metrów jesteśmy w stanie pokonać w sekundę naszego istnienia? Ile przeżyć i wspomnień zgromadzić? I czy "przejeżdżając" przez życie nie przekraczamy przypadkiem dozwolonej prędkości?
Tłem dla zabawnych anegdot i przemyśleń jest zaprezentowana czytelnikowi codzienność dwojga ludzi, którzy z małym dzieckiem przeprowadzają się na koniec Danii. On zostaje wykładowcą, Ona - jak sama o sobie mówi - jest "osobą na doczepkę", próbującą odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Ta Ona to bezimienna, główna bohaterka, która swoje codzienne bycie mamą przeplata z pracą w lokalnej gazecie, polegającą na odpisywaniu na listy czytelników w Kąciku Porad.
Fragmenty książki, w których autorka przytacza treść zapytań zaczynających się od słów "Drogi Kąciku Porad..." i udzielonych na nie rozległych, dość osobistych odpowiedzi, zachwyciły mnie najbardziej. Dlaczego? Bo nie jest to typowa rubryka z poradami, w stylu jak usunąć plamę z wina na koszuli, ani jak sprawdzić, czy partner nas zdradza. Wydaje mi się, że Kącik Porad w przedstawionej konwencji jest czymś znacznie więcej! Nasza odpowiadająca na listy bohaterka przemyca w swoich tekstach do czytelników własne wspomnienia i doświadczenia. Przytacza anegdoty o przyjaciołach, znajomych, sąsiadach... o wszystkich, których miała możliwość poznać, obserwować, słuchać lub po prostu dostrzec, co świadczy o jej dużej empatii i uważności na ludzi i na wszelkie niuanse.
Do takiej redakcji sama chętnie wysłałabym maila z prośbą o radę! Bo odpowiedzi bohaterki są nie tylko przenikliwe, lecz także błyskotliwe, nasycone ciepłym humorem, autoironią i odrobiną melancholii. To bardziej eseje niż porady, miniatury o życiu, w których prawdy nie podaje się na tacy, a subtelnie wplata między zdania i formuje z nich pełne emocji akapity. W tych fragmentach zaprasza do współmyślenia, snuje opowieść, która pozwala odbiorcy samemu znaleźć sens. To sprawia, że Kącik Porad staje się przestrzenią intymnej, mądrej rozmowy z czytelnikiem, ale też trochę z samą sobą. Porady, których udziela innym, mają w sobie coś terapeutycznego i są wyrazem próby poukładania własnego życia i jego "metrów na sekundę".